– poszukując środków do życia, ojciec Marii wyemigrował do Ameryki i przebywał tam prawie 18 lat, cały ciężar wychowania dzieci spoczął na matce, która była dla nich wzorem modlitwy, przykładem wiary, nadziei i miłości Boga, a także modlitwy.
– w ochronce po raz pierwszy zetknęła się z siostrami i oświadczyła, że chciałaby zostać jedną z nich,
Wszystko mówiło mi o Bogu. Ulatywałam myślami do Niego, chwaliłam Go jak umiałam, bo myślałam sobie: jeśli wszystko Go chwali, jest to również moim obowiązkiem… Bóg pociągał mnie do siebie przez dzieła swoich rąk.
Znajdowała radość w codziennej modlitwie, która jej nigdy nie nużyła, w nabożeństwach odprawianych w bazylice, modliła się też chętnie pieśnią. Od I Komunii św. co dwa tygodnie przystępowała do sakramentu pokuty. Gdy rozpoczęła naukę w szkole w Brzozowie, nadal rozwijała ducha modlitwy: Codzienny spacer dwugodzinny wypełniałam modlitwą, różaniec był mi nieodstępnym towarzyszem… Codziennie prawie przyjmowałam Komunię św., po powrocie ze szkoły wstępowałam na adorację Najświętszego Sakramentu.
Już po ukończeniu szóstej klasy poprosiła o przyjęcie do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek w Starej Wsi, jednak po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi okazało się, że ojciec nie wyraża zgody na wstąpienie córki do klasztoru.
Przez pewien czas pozostała w domu. Pomagała matce, a równocześnie starała się o pogłębienie życia wewnętrznego. Wszystko, co robiła, spełniała dla Jezusa, była gotowa nawet na męczeństwo, na każde szaleństwo miłości.
– wypaliła sobie kiedyś na piersiach rozżarzonym gwoździem imię Jezus. Czuła się szczęśliwą, mając wyryte imię Ukochanego, jednakże zrobiła się z tego rana, którą trzeba było leczyć. Rodzice wezwali wówczas siostrę służebniczkę
– ojciec wkrótce milcząco wyraził zgodę na pójście do zakonu, jednak tym razem Marysia uznała, że ponieważ siostry służebniczki dowiedziały o jej czynie, a ona nie chciała rozgłosu, za radą spowiednika wybrała klasztor Sióstr Benedyktynek w Staniątkach, gdzie nie była znana, od samego początku towarzyszyło jej jednak przekonanie, że nie tutaj jest jej miejsce. Po ukończeniu roku szkolnego wyjechała na wakacje do domu i już do Staniątek nie wróciła.
– Franciszek Nastał pod wpływem usłyszanego kazania o trudnościach i ucieczce młodego św. Stanisława do zakonu, dał upragnione pozwolenie. Dzięki temu 31 grudnia 1925 Marysia Nastał wsparta rodzicielskim błogosławieństwem wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek po ośmiu latach prób i bolesnego oczekiwania.
– praca na placówkach zgromadzenia
Podczas pobytu s. Leonii w Poznaniu, w domu, w którym przebywała mieszkały ogółem 74 uczące się siostry. Każdej z nich poświęcała czas, zdolności i zdrowie, żadnej nie odmówiła pomocy. Pomagała im w nauce, układała wiersze i inscenizacje na różne okazje, gdyż także z placówek przysyłały do niej zamówienia.
– każdą wolną chwilę poświęcała na modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu. Zwłaszcza w okresie, gdy przebywała w Poznaniu, doświadczyła głębokich przeżyć mistycznych, wielkiej bliskości, miłości i zjednoczenia z Bogiem. Na polecenie spowiednika pisała w latach 1934 – 1939, pozostawiając po sobie osiem zeszytów, które dziś są nazywane Dziennikiem duchowym.
– w 1937 r. – wykryto gruźlicę płuc
– na dalsze leczenie została skierowana do Szczawnicy: ja nie śmierci pragnę, tylko Jezusa – pragnę życia prawdziwego, wiecznego… Nie wiedziałam, że nadzieja śmierci może sprawić tyle radości. Jednak bez zastrzeżeń poddawała się leczeniu i zdana na wolę Bożą, gotowa była przyjąć to, co Jezus dla niej zaplanował: zarówno zdrowie, jak chorobę, cierpienie i śmierć.
– przed śmiercią – przyjazd do Starej Wsi
Zmarła 10 stycznia 1940 roku pozostawiając przekonanie, że odchodzi do nieba, skąd jeszcze skuteczniej będzie pomagać zgromadzeniu, rodzinie i znękanej wojną Ojczyźnie.
UWIERZYŁAM MIŁOŚCI ODWIECZNEJ!